Jakiś czas temu ogłosiłam wśród znajomych, że zbieram zielone guziki różnej wielkości :) no i posypały się z różnych stron kraju zielone kółeczka z dziurkami :D nowe i historyczne - często bardzo sentymentalne,
bardzo jestem wdzięczna za podzielenie się nimi ze mną - możecie być pewni, że będę o nie dbać :)
miałam wizję i długo czekałam, aż ją zrealizuję, w końcu w wakacje przyszedł tzw. "najwyższy czas".
najpierw uszyłam spód i naszyłam pień i konary
potem zaczęłam przyszywać guziki, zaczynając od najcenniejszych :)
guzików przybywało... przyszyłam tyle... ale...
usłyszałam, że "za mało - przyszywaj dalej!!!!!"
a od męża usłyszałam - "Renia bój sie Boga, toż to Twoje spodnie były..."
dobrze, że brązowych nie poznał
no to przyszywałam dalej... ała mój palec...
ale ciągle tam czegoś brakowało...
no i przyfrunęło, a jak już przyfrunęło to niech se tam posiedzi nie?
aha, była bijatyka czy to co przyleciało ma być różowe, czerwone, fioletowe, żółte, czy zielone
ale musiałam obiecać, że pozostałe przyszyje to koszulki więc stanęło na zielonym
uff...
moja torba ma nawet podszewkę co w przypadku moich toreb wcale nie jest takie oczywiste, po prostu za zwyczaj nie chce mi się ich wszywać.
no ale z paskiem do tej torby to troszkę poszłam po najmniejszej linii oporu i przyszyłam gotowy co mój mąż skrytykował i zmobilizował mnie do uszycia prawdziwego paska, dzięki temu wszystko do siebie pasuje i efekt końcowy bardzo mi się podoba.
z tyłu widać małą kieszonkę którą wykorzystałam gotową ze spodni.
to taka wakacyjna robótka niefrywolitkowa, pokazuję, żebyście nie myśleli, że się obijałam, ale następny wpis już będzie całkowicie frywolitkowy :)